Ela Sermet - Birma

Kraj rządzony przez Juntę Wojskową. Kraj, w którym zatrzymał się czas, w którym można jeszcze zobaczyć i poczuć na własnej skórze tą prawdziwą kulturę Indochin. Kraj, który zadziwia, oszałamia, powala na kolana. Kraj gdzie ludzie są niesamowicie życzliwi każdy podróżnik jest dla nich jak gwiazda rock'a.Kraj, którego nie da się zapomnieć! Jej nasycenie buddyzmem powala. Miasta, krajobrazy, ludzie, widoki, zabytki, świątynie tego, mało popularnego turystycznie, kraju robią ogromne wrażenie. Każde miejsce ma w sobie cos wyjątkowego. Birma była drugim z pięciu krajów, które zwiedziłam (Tajlandia, Birma, Laos, Kambodża, Malezja) spędziłam tam 3 tygodnie. Odwiedziłam 14 miast, podróżując tylko lokalnymi autobusami, pociągami, rowerem, łodzią lub na nogach. Cel był jeden- zwiedzić, poznać, doświadczyć jak najwięcej za jak najmniejszą kasę i jak najrzadziej płacić za to rządowi. Birma dla mnie to kraju totalnego absurdu –tutaj nie można próbować tego zrozumieć- tutaj można się tylko z tego śmiać. Dzieci mówią Ci "bye, bye" na powitanie, pojazdy łamią prawa fizyki, benzynę sprzedaje się w butelkach po mineralnej stojące pod parasolem. W całym kraju nie ma ani kropli mleka w sklepach, kawa tylko 3w1, wszystkie zachodnie utwory są przerobione na covery w ich języku. Lewostronny ruch w ciągu jednego dnia zmieniono na prawostronny zapominając, że miejsce kierowcy zostało po tej samej stronie. Nikt w miastach nie używa nocą świateł, bo to psuje pojazd, sieci komórkowe mają takie ceny, że tylko jakieś gwiazdy mają telefon, Internet jest.. ale nie pytaj jak szybki ;)

Przeżyłam tam i piękne i straszne chwile – ale jedno można powiedzieć- kraj warty odwiedzenia!